piątek, 27 października 2017

Kraków czy Wrocław?

Zdjęcie naszego trenera Andrzeja przysłała mi Justyna, o której już na blogu wspominałam, kliknijcie tutaj: Seniorzy w chmurze. Zdjęcie Andrzeja jest poniżej. Na zdjęciu obok jest Adam Mickiewicz w muzeum w Rynku. Kliknijcie na zdjęcia, żeby je powiększyć.

Na ostatnich warsztatach komputerowych tyle się działo, że nie pamiętam, co nam Andrzej wtedy tłumaczył i o czym tak przekonywująco mówił.

Hipotez mam wiele. Oto niektóre z nich. Może Andrzej mówił: 

  • o potędze internetu
  • o przewadze wyszukiwarek internetowych nad drukowaną książką telefoniczną, 
  • o sposobie spędzania jesiennych wieczorów z komputerem, 
  • o różnicach między laptopem i telefonem komórkowym. 
Niestety nie wiem. Może Wy wiecie? Dajcie mi znać. Ja tymczasem będę dalej przeżywać wirtualną wizytę w MOCAKu w Krakowie, kliknijcie tutaj: Popowiczanka w MOCAKu, bo MOCAK można zwiedzać wirtualnie w domu. Zaczęłam sprawdzać, czy jakieś nasze wrocławskie muzeum można zwiedzać wirtualnie tak jak MOCAK. Zaczęłam do Muzeum Pana Tadeusza. 

Filmy o Muzeum Pana Tadeusza są na YouTube, na przykład, kliknijcie tutaj: Muzeum Pana Tadeusza - YouTube, ale na stronie domowej muzeum niczego o wirtualnym zwiedzaniu niestety nie ma, kliknijcie: Muzeum Pana Tadeusza. Widocznie brakuje im informatyków. 

To jest dla nas wirtualnych seniorów ogromna szansa. Musimy pojechać do Krakowa, żeby dowiedzieć się, jak to wirtualne zwiedzanie robi się i to samo zrobić u nas we Wrocławiu, Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Nie możemy zostać z tyłu za Krakowem. 

Może pomoże nam w tym CeTA. W CeTA, czyli w Centrum Technologii Audiowizualnych kręcono ten malowany film "Twój Vincent", kliknijcie tutaj: CeTA. A może pomogą nam w Narodowym Forum Muzyki (NFM)? Oni wirtualne zwiedzanie sal mają, kliknijcie tutaj: NFM - wirtualne zwiedzanie. Aby rozpocząć zwiedzanie, poszukajcie myszką strzałki w białym kole. Ona już Was dalej poprowadzi jak w MOCAKu.

Muzeum Pana Tadeusza jest bardzo nowoczesne, nawet chyba bardziej nowoczesne niż Muzeum Sztuki Współczesnej w Pawilonie Czterech Kopuł, kliknijcie: Pawilon Czterech Kopuł. W Muzeum Sztuki Współczesnej informacje o eksponatach są podane na drukowanych karteczkach. W Muzeum Pana Tadeusza można skorzystać z elektronicznego przewodnika "na czujnik". Pisałam o tym na blogu stowarzyszenia Popowiczanie, kliknijcie: Popowiczanka z wizytą u Tadeusza. To jest prawdziwa rewelacja i ogromna wygoda. Takich czujników w Pawilonie Czterech Kopuł nie widziałam.

Gdybyście chcieli zorganizować wycieczkę do Muzeum Pana Tadeusza, to możecie zarezerwować bilety online, kliknijcie tutaj: Rezerwacja online. Naprawdę warto do tego muzeum wybrać się.

Popowiczanka
Czytaj więcej »

środa, 25 października 2017

Seniorzy w chmurze



Czy rozpoznajecie to zdjęcie ekranu w Google-Chrome? Te wszystkie kolorowe ikony w prawej ramce pojawiają się na ekranie, gdy w górnym prawym rogu klikniecie na kwadracik z dziewięciu kropek, czyli na aplikacje Googla. Każda z tych ikon reprezentuje jakąś aplikację Googla. Wśród tych aplikacji jest "Dysk", czyli wejście do chmury. 

Na dzisiejszych warsztatach Virtual Culture 60+ nasz trener Andrzej plik z opisem zadania umieścił w chmurze i wytłumaczył nam, jak ten jego plik możemy pobrać do naszych komputerów. Oczywiście wcześniej zgodził się na pobieranie jego pliku - do tego celu potrzebował naszych adresów mailowych. W ten sposób jego plik znalazł się w naszych chmurach.

Aby pobrać plik z swojej chmury, musimy zastosować aplikację "Dysk". Gdy na tę ikonę "dysk" klikniecie i zarejestrujecie się do swojej poczty gmail, to będziecie w swojej chmurze. Wówczas pobranie pliku będzie możliwe. Wystarczy na ten  plik kliknąć, a po jego otwarciu pobrać go do komputera. Chyba korzystaliście z strzałki z podkreśleniem. Kliknięcie na tę strzałkę powoduje pobranie pliku. Zresztą, co ja będę Wam to tłumaczyć - zapewne to wszystko dobrze znacie.

Na dzisiejszych warsztatach naszej pracy przyglądała się studentka Justyna. Justyna specjalizuje się w edukacji dla dorosłych. To ona zrobiła poniższe zdjęcia. Kliknijcie na zdjęcia, żeby je powiększyć. 









Zadanie, które przygotował dla nas Andrzej, to scenariusz wizyty we Wrocławiu dwójki znajomych, którzy mają do nas przyjechać pociągiem z Krakowa. Musieliśmy sprawdzić godzinę ich przyjazdu. Na szczęście Andrzej podał nam ten link, kliknijcie: PKP rozkład jazdy

W scenariuszu Andrzej zaplanował realizację różnych oczekiwań naszych gości, w tym rezerwację hotelu i biletu na samolot, wybór restauracji i kulturalnych atrakcji Wrocławia, ale o tym napiszę w kolejnym wpisie. Ja oczywiście moim znajomym polecę muzeum pod czterema kopułami, kliknijcie tutaj: Nowa wielka atrakcja Wrocławia oraz tutaj: Pod kopułami.


Popowiczanka
Czytaj więcej »

niedziela, 15 października 2017

Popowiczanka w MOCAKu

Publikujemy serię wpisów uczestników kursu z ich wirtualnych odwiedzin w Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie. Na początek zapraszamy do zapoznania się z wrażeniami Popowiczanki!

We wpisie o pierwszych wrażeniach z warsztatów komputerowych 60+Virtual Culture, kliknijcie tutaj: Wrażenia Popowiczanki w 3D, wspomniałam, że uczestnicy warsztatów dostają zadania domowe. Celem pierwszego zadania było wirtualne zwiedzenie Starego Cmentarza Żydowskiego we Wrocławiu za pomocą platformy "Panocentrum", kliknijcie tutaj: Panocentrum - wirtualne spacery  i znalezienie grobu Luisa Schapsa. Aby wyruszyć w wirtualny spacer, trzeba kliknąć na pierwsze zdjęcie z cmentarza i obracać myszką lub rolką.

Zadanie drugie było bardziej pracochłonne i ciekawe, bo jego celem było wirtualne zwiedzanie wystaw stałych w MOCAKu w Krakowie, kliknijcie tutaj: MOCAK - o muzeum. Jest to muzeum sztuki współczesnej. Działa od roku 2010. Historia jego powstania jest bardzo interesująca, kliknijcie tutaj: MOCAK - historia.

Niestety nie wiem, czy na stronach internetowych muzeum podano, skąd wzięła się nazwa "Mocak". Może wiąże się to z  fabryką Schinglera, na terenach której MOCAK powstał. Może wam uda się to wyjaśnić.

Ja wylosowałam wystawę "Zbrodnia w sztuce", kliknijcie: MOCAK - Zbrodnia w sztuce. Aby rozpocząć wirtualne zwiedzanie wystaw trzeba na stronie głównej (kliknijcie): MOCAK wybrać "Wystawy". Wtedy pojawi się nowa strona, kliknijcie: MOCAK - wystawy, na której z lewej strony trzeba wybrać "Wirtualne zwiedzanie". Wtedy znajdziecie się na stronie zawierającej "wirtualne wejścia" na wszystkie wystawy, kliknijcie tutaj: MOCAK - wirtualne zwiedzanie.

Niestety jest jedno "ale". Wirtualne zwiedzanie wymaga włączenia "Adobe Flash Player". Jeśli nie macie włączonego tego programu, to jeśli klikniecie na wystawę "Zbrodnia w sztuce", to pojawi się komunikat o błędzie (error). Biedny niedoświadczony senior-internauta może się speszyć, bo dziwnie ten komunikat wygląda (nawet się zastanawiałam, czy w tej sprawie zadzwonić do MOCAKu). 

Na szczęście jeśli klikniecie na pierwszą wystawę, to wtedy pojawia się komunikat o Adobe Flash Player. Musicie zgodzić się na włączenie tego programu, żeby móc wirtualnie zwiedzać muzeum. Ja tak zrobiłam i wreszcie znalazłam się na tej stronie (kliknijcie): Zbrodnia w sztuce - wirtualne zwiedzanie. Jeszcze tylko jeden drobiazg - trzeba zamknąć okienko z tekstem (kliknąć na krzyżyk w górnym prawym rogu).

Ten szczegółowy powyższy opis czynności jest oczywiście dla początkujących internautów. Uczestnicy projektu 60+Virtual Culture to wszystko już dobrze wiedzą. Jestem przekonana, że wiedzą też, czemu służą pojawiające się na ekranie "i w kółeczku" i aparat fotograficzny (trzeba na te ikony klikać). 

Zanim rozpoczniecie wirtualne zwiedzanie, obejrzyjcie ten film (kliknijcie): Film z otwarcia wystawy Zbrodnia w sztuce - YouTube, żeby wiedzieć, czego możecie się spodziewać. Mnie zainteresowały szczególnie zdjęcia z "cyngawajsami" Grzegorza Drozda, kolekcja seryjnych morderców Danny Devosie oraz jakaś maska samochodu udająca chyba gilotynę (?). 

Nie wiem, czy łatwo będzie jeszcze raz w te miejsca wystawy wirtualnie dotrzeć. Może napiszę o tym następnym razem.

Popowiczanka
Czytaj więcej »

Wirtualne zwiedzanie świata

Mapy Googla są bardzo popularnym narzędziem do ustalania tras przejazdu samochodem (rowerem?), kliknijcie tutaj: Google maps. Sama je do tego celu używałam. Dopiero na warsztatach 60+Virtual Culture miałam powód, żeby je zastosować do wirtualnego zwiedzania świata, a dokładnie mówiąc Krakowa. Namówił nas do tego oczywiście Marcin. Pod jego "przewodnictwem" zwiedziliśmy Kazimierz w Krakowie.

Teraz pokażę wam, jak możecie zwiedzać Popowice we Wrocławiu. Kliknijcie tutaj: Google maps. Czy widzicie z lewej strony na dole okienko z napisem "satelita"? Jeśli chcecie wirtualnie zwiedzać z 3D, to kliknijcie na "satelita". Wówczas pojawi się wam "zielony świat", kliknijcie tutaj: "Zielony świat". Teraz musicie się zdecydować, co chcecie zwiedzić. 

Z prawej strony ekranu na dole jest pasek z pomocniczymi narzędziami:  kompas, pod nim 3D, duża kropka w ramkach oraz plus i minus. 


  • Kompas służy do obracania mapy.
  • Kliknięcie na 3D powoduje pochylenie mapy, czyli przejście do jej przestrzennej wersji.
  • Kliknięcie na kropkę w ramach spowoduje przejście do miejsca, w którym aktualnie znajdujecie się, czyli gdzie znajduje się wasz komputer. Prawdopodobnie Google zapyta się, czy zgadzacie się na lokalizację waszego miejsca, o ile wcześniej tego nie zrobiliście. Jeśli nie zgodzicie się, to aby przejść do aktualnego waszego położenia lub innego miejsca, będziecie musieli to zrobić ręcznie.
  • Klikanie na plus powoduje zmianę skali mapy - wszystko się powiększa. Kliknięcie na minus daje efekt odwrotny.
  • Teraz możecie przenieść myszą żółtego ludzika, który jest na pasku na dole ekranu z prawej strony, w interesujące was miejsce. Ja przeniosłam go na Popowice na ulicę Popowicką obok Biedronki, kliknijcie tutaj: Popowice w 3D. Muszę uważać, żeby samochody go nie rozjechały.
  • Teraz możecie mysz przesunąć na ulicę. Pojawi się strzałka. To ona będzie was prowadzić po Popowicach. Przytrzymując myszą tę strzałkę i obracając mysz, będziecie obracać widok ulicy itp. Przyjemnego zwiedzania! 
  • Ja mapę za pomocą myszy obróciłam. Tak wygląda przystanek autobusowy, kliknijcie tutaj: Przystanek autobusowy
  • Zwróćcie jeszcze uwagę na ramki z lewym górnym rogu ekranu. Z tekstu w ramce wynika, że zdjęcia Popowic zrobiono w roku 2014 i że mapa jest w trybie "street view". 
  • Jeśli chcecie wrócić do poprzedniego stanu, to musicie kliknąć na strzałkę, która jest z lewej strony tej ramki. Wówczas znowu będziecie w trybie 2D. Na pasku z prawej strony na dole ekranu pojawi się 3D, ludzik wróci na swoje miejsce.
Widzicie, jakie to proste. To wszystko i jeszcze więcej wiedzą seniorzy biorący udział w projekcie 60+ Virtual Culture. 

Ostatnio na  warsztatach komputerowych nauce seniorów pod kierunkiem Marcina oraz Wiesi  i  Andrzeja, ich trenerów, przyglądał się pewien młody człowiek. Był zachwycony, jak seniorzy świetnie sobie radzą z mapami i jak bardzo są w tę naukę zaangażowani. Sami obejrzyjcie to na zdjęciach.

Popowiczanka - uczestniczka warsztatów 







Czytaj więcej »

wtorek, 10 października 2017

Viva Bella Italia e Reggio di Calabria

Na wrocławską niepogodę polecamy relację Wiesławy Gątkiewicz z wyjazdu do Reggio di Calabria, gdzie we wrześniu odbył się trening naszych cyfrowych nauczycieli.


Przedostatni tydzień września 2017 r. o godz.13 w Lamezii, gdzie wylądował samolot z Krakowa, przywitał nas parnym i dusznym powietrzem (30 0 C w cieniu). Stąd do Reggio jeszcze trochę ponad 100 kilometrów na południe. Jedziemy wzdłuż wybrzeża, piękną, nadmorską autostradą, na której niewiele aut. Raz na ziemi, raz pod ziemią – na tej trasie jest tak dużo tuneli, że gubi się ich rachubę. Kolory pustynne-wszystkie odcienie brunatno-płowo-złote, a w tle lazur nieba i morza.

20170918_145150 — kopia (2)

20170918_082346Pierwszy widok po wjeździe do Reggio to Promenada, wzdłuż której: z jednej strony morze, a za nim Sycylia, z drugiej strony szeroka, dwupasmowa ulica, w którą zamienia się autostrada, na odcinku miejskim. Na pasie rozdzielającym ulicę rosną przygaszoną zielenią ogromne, fantastyczne drzewa, stoją piękne rzeźby, fragmenty wykopalisk archeologicznych.


Po prawej stronie promenada i morze.

20170918_081927

Promenada nazywana jest najpiękniejszym kilometrem Włoch. Jeśli pogoda sprzyja, można zobaczyć Messynę a na południu Sycylii dymiącą Etnę. Promenada (Lungomare) jest zabytkiem, o nowoczesnym wyglądzie, zachowując jednak "południowy" charakter z wyraźnymi arabskimi wpływami. Pod Promenadą przebiega czynna linia kolejowa, jednak mało kto z turystów o tym się dowie - chyba, że wyruszy w podróż pociągiem.

20170918_082059

Przy sprzyjającej pogodzie, wczesnym rankiem można tu zaobserwować, prawdopodobnie jedyne takie w Europie, zjawisko fatamorgany – to Messyna odbita w niezwykle gładkim morzu. I dlatego w nazwach obiektów przewija się słowo fata morgana. Taką nazwę nosi też jedna z długich ulic – Via Fata Morgana.

20170918_082048

Niestety, w Reggio nie zamoczysz się w morzu, nie poleżysz na plaży. Wąski, kamienisty brzeg morza jest ściśle zabudowany pięknymi restauracjami i kawiarniami. Poza miastem każdy skrawek przy morzu jest zagospodarowany przez właścicieli. Nie ma tu dzikich plaż…

20170918_081936

Ale można wylegiwać się i moczyć w pobliskiej, starożytnej Scylli, miejscu znanym z Odysei, gdzie - jak pisał Homer - wszystkim przepływającym statkom groził straszny potwór. To piękne, nadmorskie miasteczko, które zdaje się dotykać Sycylii, z wąziutkimi uliczkami i starymi domkami obmywanymi przez morskie fale kryształową wodą i z niezbyt szeroką, kamienistą plażą. Na horyzoncie, któraś z Wysp Liparyjskich dymi wulkanem. W starej dzielnicy można zobaczyć starszych rybaków naprawiających sieci na plaży, podczas gdy młodsi wychodzą na tradycyjne połowy. Przy zachodzie słońca, gdy morze i niebo łączą się w mgiełce fioletu, można zrozumieć, dlaczego ten kawałek wybrzeża nazywa się Costa Viola.


20170922_172406


Reggio di Calabria to stolica jednej z pięciu kalabryjskich prowincji, jest zarazem najbardziej „światowym” miastem regionu. Oprócz spaceru słynną ulicą Corso Garibaldi ze sklepami najznakomitszych włoskich projektantów, oraz nadmorską promenadą, koniecznie należy odwiedzić Museo Nazionale della Magna Grecia (budynek zabytkowy). W nim z bliska obejrzeć w szczególności słynne „Bronzi di Riace” - dwa posągi z brązu, wyłowione w 1972 r. z zatopionego greckiego statku, przypisywane samemu Fidiaszowi lub jego uczniom. Wrażenie sprawiają niesamowite, zapierające dech w piersiach.Wykonane z brązu posągi mają około 2 metrów wysokości. Specjalnie dla nich zbudowano klimatyzowany pawilon ze śluzami wejść i wyjść, a zwiedzający mają określony limit czasowy oglądania. Posągi wystawiono w 1981 r.


20170921_113600C:\Users\Wisienka\Downloads\20170921_113703.jpg

Muzeum posiada bogate, wspaniale wyeksponowane zbiory, które można oglądać także z symulacjami komputerowymi.

20170921_104301 — kopia (2)20170921_104309


Jak przystało na starożytną Wielką Grecję (tak nazywano ten region) znajdują się tu także artefakty wojowników greckich. Dla mnie największym zaskoczeniem była ich "mizerna" postura, mniej więcej współczesnego 12-13 latka.




Poza Muzeum, w mieście jest sporo godnych obejrzenia innych zabytków. Są pozostałości umocnień greckich z V wieku p.n.e, termy rzymskie, romańska katedra odbudowana w 1908 po wielkim trzęsieniu ziemi. Koniecznie trzeba wspiąć się do zabytkowej fortecy uważanej za symbol miasta. Pochodzi sprzed 540 roku. W 1459 Ferdinando d'Aragona kazał dobudować dwie wieże, które do dzisiaj nadają fortecy specyficzny charakter. Przeprowadzane renowacje sprawiają, że zamek prezentuje się wspaniale. W środku można oglądać różne sezonowe wystawy oraz obejrzeć z tarasu widokowego panoramę okolicy. Obiekty bardzo zadbane, wyeksponowane także w nocy na wysokim poziomie, oglądanie przyjazne dla mniej sprawnych osób.

Reggio di Calabria jest największym miastem Calabrii. W środku dnia sprawia wrażenie sennego. Nic bardziej mylnego. Niech nie zmylą cię wąskie uliczki, strome podejścia, mnóstwo schodów, wysokie domy, zasunięte żaluzje. Wszystko to przez zwyczajową sjestę i upał. Do godziny 19 trudno kupić coś konkretnego, czy zjeść “normalny” obiad. Ludzi mało, ewentualnie nieliczne osoby na ławeczkach w cieniu. Jeśli jest coś otwarte, to kafejki z cudownymi w smaku gelato i aromatyczną kawą, lub świeżo wyciskanym sokiem.

Życie towarzyskie i kulinarne rozkwita, gdy głębokim popołudniem otwierają się sklepy i restauracje. A wszyscy zaczynają szukać miejsca do parkowania, którego znalezienie graniczy z cudem. Parkuje się w każdym wolnym kawałeczku jezdni, zderzak w zderzak na kilka centymetrów. O tej porze restauracje wypełniają się po brzegi, a uczty w licznym gronie trwają długo w noc. Nic więc dziwnego, że poranek rozpoczyna się od bardzo mocnej kawy i ewentualnie croissanta. Pyszną kawę pije się na stojąco, w filiżaneczkach na dwa-trzy łyki, przy okazji wymienia się powitania i serdeczności ze znajomymi oraz obsługą.

20170922_093421

Lokalna kuchnia dla turysty opiera się głównie na makaronach i pizzy, które serwowane są we wszystkich lokalach. Do tego bakłażany w różnych postaciach. Pomidory w grubych skórkach, mało soczyste. Także hamburgery i inne fast rodem z USA można dostać bez problemu.A jeśli jednak chcesz spróbować smakołyków regionalnej kuchni musisz liczyć się ze sporym wydatkiem. Oprócz krewetek, homarów, langust, jeżowców, kałamarnic i pająków morskich łowi się tu różne gatunki ryb.W przewodnikach polecana jest ryba miecznik (spada). Chociaż to wyjątkowa specjalność regionu, zwyczajny smakosz może rozczarować się jej smakiem.

20170921_221307 — kopia


Inny specjał to czarne spaghetti z sosem z sepii i kawałkami ośmiornicy. Zjedzenie tego dania wymaga sporego hartu ducha i odpornych kubków smakowych.

20170921_213711

Desery to słynne, przepyszne gelato, bardzo słodkie ciasta, tiramisu oraz cudowna, boska kawa. I oczywiście włoskie wina – bardzo smaczne. Degustować warto przede wszystkim te, które dostać można tylko tutaj, z lokalnych winnic..O dziwo – kuchnia, w której bardzo mało warzyw i owoców. Odnosi się wrażenie, że gros przystawek i dodatków to bakłażany. Kupno owoców lub warzyw sprawi turyście sporo problemów logistycznych. W ostateczności pozostaje supermarket, a w nim europejski standard rozkładowy, więc połapać się łatwo. Szkoda, że zielone są to produkty z różnych stron UE np.hiszpańskie brzoskwinie, greckie pomarańcze (sic) . Gdzie kupić sławne, tutejsze pomarańcze i inne owoce? Bez tuziemca nie ma szans. Jakiś handlarz, na ulicy sprzedawał okazyjnie chyba i wyjątkowo oooooogrooooooomne arbuzy, połówka to 8 kilogramów. Warto było spróbować.

Jeśli wybierasz się do Włoch samochodem musisz mieć bardzo mocne nerwy.I szybko przyzwyczaić się do nowych reguł. Włosi jeżdżą autami i jednośladami na tzw. pełnym luzie, nie da się tego porównać do innych krajów w Unii. Przestrzegają przepisów drogowych kierując się chyba… ogólnymi? zwyczajowymi? zasadami ustalonymi przez.. siebie.
Teoretycznie obowiązuje zasada pierwszeństwa z prawej strony. Teoretycznie! W praktyce możesz stać chyba godzinę, z nadzieją że ktoś cię dopuści do ruchu albo trąbisz i pakujesz się z "zamkniętymi oczami". Zapomnij o pierwszeństwie pieszego na pasach. Przejście dla pieszych przypomina bieg przez płotki, slalom gigant, a czasem i sztafetę (bo zdążysz dobiec tylko do połowy). Parkują w niedozwolonych miejscach, wjeżdżają "pod prąd", pasy ruchu jak są dwa to “zrobią” trzy albo cztery wykorzystując np.miejsca na zakazach.. I o dziwo, robią to płynnie i elegancko. Nie złoszczą się, nie pokazują obraźliwych gestów. I drogówki nie widać nigdzie.Był nieprawdopodobny moment, gdy na środku skrzyżowania ruchliwej ulicy w centrum miasta, stojąc na czerwonym świetle kierowca wysiadł z osobowego auta, poszedł kupić gazetę, pogadał z kimś na chodniku i wrócił akurat na kolejne zielone. Nikt nie trąbił i nie wrzeszczał, kierowcy sprawnie omijali bez zdziwienia zaparkowane na środku jezdni auto. NIEPRAWDOPODOBNE? Tu wszystko możliwe. Klaksonu używają odmiennie niż w Polsce – w ten sposób informują, że jadę! jadę! bo np. wyprzedzają z nienormalnej strony lub pakują się pod prąd lub zajeżdżają drogę. Ufff..

C:\Users\Wisienka\Downloads\20170921_094215.jpg
Dla Polaka-kierowcy zachwycające było obejrzeć celebrę kilku osób przy drobnej stłuczce, a w zasadzie otarciu dwóch samochodów. Wow! Dwa radiowozy na sygnale świetlnym, robione przez drogówkę szkice na jezdni, mierzenie śladów hamowania itd. Przy tym sporo gapiów i dużo gadania. Nieznający języka mógł zobaczyć, jak wygląda włoska mowa ciała - to całe spektrum technik, sztuczek i prawdziwy pokaz aktorstwa. To było piękne…Nie widać rowerzystów. Jeśli już to w pełnym stroju sportowym, na drogach poza miastem. Od razu poznać, że to nie "cywile" lecz miłośnicy sportów.

Na zakończenie jeszcze kilka słów o kalabryjczykach. Na ulicach nie widać ludzi otyłych.Kolory ubrań – przeważają ciemne, na topie modowym. Młodzież szaleje na motorowych jednośladach. Rano na deptaku sporo osób w różnym wieku uprawia poranne bieganie, także z zadbanymi psiakami.
"Tubylcy" są przyjaźnie nastawieni do Polako. Kupno ołówka - to było coś wspaniałego towarzysko! Bez znajomości włoskiego i angielskiego, przy pomocy gestów i uśmiechów – poznaliśmy osobiście: sprzedawcę, jego kuzynkę, syna tejże kuzynki, babcię – seniorkę (niebyt było jasne, czyja krewna), kuzyna kuzyna i dziewczynę kuzyna kuzyna. Było bardzo gwarnie, radośnie, wszyscy gadali, uśmiechali się, gestykulowali i …wszyscy sprzedawali nam ołówek :).

I pomyśleć, że w Przewodniku Marco Polo (wydanie z 2016 r.) podana jest strona internetowa, na której klient może sprawdzić, które sklepy nie płacą mafii za ochronę.

Tekst: Wiesława Gątkiewicz 01-10-2017 r.
Redakcja: Andrzej Olszewski

Zdjęcia: W.Gątkiewicz i A.Olszewski


Czytaj więcej »

poniedziałek, 9 października 2017

Dwa głosy o filmie "Twój Vincent"

Nie ma co rozpisywać się, KONIECZNIE TRZEBA OBEJRZEĆ!
Od 6 października 2017 r. premierowe pokazy filmu "Twój Vincent" można obejrzeć we wrocławskim DCF
Na stronie http://www.dcf.wroclaw.pl/aktualnosci/5360-twoj-vincent-premierowe-pokazy przedstawiono szereg faktów o filmie. Ale nie oddają one w najmniejszej części wrażeń jakie wywiera film na widzu. Sala kinowa zapełniona, po seansie chwila ciszy. Jakoś powoli zbierali się widzowie do wyjścia. Bo też i wrażenia są nadzwyczajne.
Przed wejściem na salę kinową, warto obejrzeć w kuluarach podobrazia do filmu.

Nie da się ukryć, że rozpiera mnie duma, że film powstawał także we Wrocławiu.

Oficjalna, światowa premiera filmu "Loving Vincent" ("Twój Vincent") podczas Międzynarodowego Festiwalu Filmów Animowanych w Annecy we Francji 13 czerwca 2017 r. zakończyła się 15-minutową owacją na stojąco. Po raz pierwszy od 50 lat, w Konkursie Głównym znalazł się polski reżyser. Jest nim Dorota Kobiela.
Polska premiera "Twojego Vincenta" odbyła się w sierpniu 2017 r. we Wrocławiu na 17. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym T-Mobile Nowe Horyzonty https://www.tvn24.pl/kultura-styl,8/nowe-horyzonty-2017-polska-premiera-filmu-twoj-vincent,762564.html
Koproducentem filmu jest także Odra-Film ze środków Dolnośląskiego Konkursu Filmowego. Film wpisany był w obchody ESK Wrocław 2016 tj. i został wsparty ze środków Biura Promocji Miasta Wrocławia.

Wiesława Gątkiewicz


=======================================

Żółta marynarka

Wirtualni - kulturalni seniorzy powinni obejrzeć film "Twój Vincent" dwukrotnie. Pierwszy raz dla wrażeń artystycznych w kinie. Drugi raz w CeTA, aby dowiedzieć się, jak ten film kręcono. 




Centrum Technologii Audiowizualnych jest obok Hali Stulecia, ul. Wystawowa 1. Popowiczanka bardzo lubi tam chodzić i na blogu stowarzyszenia "Popowiczanie" o CeTA pisała wielokrotnie, kliknijcie tutaj: CeTA.

Na film "Twój Vincent" Popowiczanka czekała od czerwca, kliknijcie tutaj: Namalowany film o życiu van Gogha. Dopiero dzisiaj go obejrzała, bo wczoraj była na warsztatach twórczego pisania, kliknijcie tutaj: Jak zostać pisarzem?.

Co Popowiczankę szczególnie w tym filmie urzekło? Zgadliście! Tak, żółta marynarka głównego bohatera. Przepiękny kolor. A te obrazy, malowidła, intrygująca fabuła,  itd to tylko dodatek. Trzeba jednak przyznać, że dodatek bardzo atrakcyjny.

Zobaczymy, czy Marcin zorganizuje nam wirtualną wyprawę do muzeum van Gogha w Amsterdamie, kliknijcie tutaj: Muzeum van Gogha. Jeśli nie, to sami tam wybierzemy się autobusem, przecież już umiemy korzystać z "Jak dojechać", kliknijcie tutaj: Wrażenia Popowiczanki w 3D. Tylko jak zdobyć bilety do muzeum?

Ponieważ jestem przekonana, że każdy wirtualny-kulturalny senior film obejrzy lub już obejrzał, dlatego wpis kończę uroczą finałową piosenką z filmu, kliknijcie: Starry Starry Night, Loving Vincent.

Postscriptum. Co naprawdę Popowiczanka myśli o filmie, możecie dowiedzieć się w kolejnym jej wpisie na blogu stowarzyszenia "Popowiczanie", kliknijcie tutaj: https://popowiczanie.blogspot.com/2017/10/gwiazdzista-noc-z-van-goghiem.html.

Popowiczanka
Czytaj więcej »

czwartek, 5 października 2017

Tessate napisała: Recenzja cyklu filmów: "Wystawy na ekranie"

Joanna zapytała mnie, czy nie chciałabym napisać kilku zdań o filmach, które widziałam we wrocławskich  "Nowych Horyzontach" kilka miesięcy temu, gdy Wrocław był ESK. Chodziło o filmy o sztuce. Podobały mi się, zachęcałam Koleżanki z Klubu do ich obejrzenia. Ale pisać - nie bardzo miałam chęć. 
Bo...
Pisać o filmach o sztuce, znaczy pisać - o sztuce. A na tej - trzeba by się znać. Czy ja się znam? Nie. 
Czy inni, osoby z mojego otoczenia, mają o niej lepsze pojęcie? No... będę nieskromna i powiem, że - nie sądzę. Naprawdę. Chyba też się nie znają. A czy to "znanie się" jest do odbioru sztuki konieczne? Nie, nie jest. Jednak - bywa bardzo pomocne.
Dlaczego więc, taka niby obznajomiona ze sztuką mądrala, idę do kina na jeden, drugi film o sztuce? Czy nie mam na jej temat w domu wielu książek? Mam. Czy nie mogę w każdej chwili zajrzeć do albumu? Mogę. Czy nie nachodziłam się po kilku światowych muzeach i nie naoglądałam wystawianych tam dzieł? Nachodziłam i naoglądałam. Czy nie mogę wpisać do internetowej wyszukiwarki np. hasła "Picasso" i mieć w kilka sekund przed nosem jego najwybitniejszych dzieł? Mogę. 
Więc?
Dlaczego wycinam sobie z życia cały wieczór, kupuję bilet (kosztowny), dlaczego wraz z innymi (wieloma innymi, cała widownia była zapełniona) zasiadam w kinowej sali i znoszę usypiające, duszne powietrze? Dlaczego pociągająca wydaje mi się seria filmów nazwana: "Wystawy na ekranie"? 
Informacje o niej są poniżej, znalezione w necie:
"Arcydzieła malarstwa, rzeźby i grafiki będzie można oglądać na kinowym ekranie z różnych perspektyw, zaś wędrówce po salach galeryjnych i muzealnych towarzyszą historie dzieł, biografie artystów, wypowiedzi ekspertów analizujących styl i technikę obrazów.



Phil Grabsky – pomysłodawca i główny producent całego przedsięwzięcia – przy pomocy ciekawej narracji, a także dzięki wypowiedziom ekspertów, wizytom w pracowniach konserwatorskich i maksymalnym zbliżeniom ukazującym dzieła w detalach, umożliwia widzom całego świata zobaczenie tego, co jest niedostępne podczas tradycyjnej wizyty w galerii czy w muzeum. Cykl „Exhibition on Screen” przenosi na duży ekran bezcenne arcydzieła, do których dostęp jest często z różnych powodów ograniczony. Przedstawia również fakty z życia najważniejszych artystów malarzy świata.
Cykl w każdym sezonie prezentuje kilka tytułów – filmów tematycznych poświęconych wybranym artystom, grupom lub kierunkom w malarstwie, wybranym muzeom lub pojedynczym arcydziełom. Filmy zapraszają do pracowni konserwatorskich, przybliżają techniki malarskie i detale techniczne a także tajniki badania przeszłości legendarnych obrazów. Wszystko to w jakości HD. Dotychczas niezwykły sukces odniosły m.in. filmy poświęcone dziełom Leonarda w National Gallery w Londynie, Vermeera z tego samego muzeum i Muncha w Muzeum Muncha i Galerii Narodowej w Oslo. Obecnie Wystawy na ekranie są prezentowane w ponad 1000 kinach w 30 krajach."
„Wystawa na ekranie” („Exhibition on Screen”) to prezentacja kolekcji najwybitniejszych artystów malarstwa z najważniejszych muzeów na całym świecie. Na dużym ekranie, w znakomitej jakości obrazu HD są pokazane wystawy tematyczne, uchwycone w specjalny, dostosowany do warunków kinowych sposób."
Kieruje mną zapewne to samo, co wszystkimi zgromadzonymi na seansie. Pewien rodzaj ciekawości, a może i snobizmu, a także pewne wyrachowanie. 
To ostatnie polega na tym, że pokazując filmy - wystawy (a taki charakter miały te filmy) na wielkim ekranie, zapewnia się nam, odbiorcom, niesłychanie wygodną w odbiorze relację z wystaw dzieł konkretnych artystów, zorganizowanych np. z Anglii, w Holandii, w USA). Nie ruszamy się ze swojego miasta, nie przedsiębierzemy dalekiej podróży, nie odczuwamy związanych z tym napięć i kłopotów. Oszczędzamy czas, pieniądze, a zyskujemy niemal to samo, co ci faktycznie peregrynujący miłośnicy sztuki. 
Słówko "niemal" jest w tym kontekście istotne, ale pomijam prawie wszystkie związane z nim kwestie. Jednocześnie otrzymujemy - więcej. 
Widziałam film: "Ja, Cloud Monet". W necie można znaleźć o nim informacje:
I jeszcze taki opis:
"Wielokrotnie nagradzany reżyser-dokumentalista Phil Grabsky opowiada nieznaną historię życia i twórczości swego ulubionego malarza – Claude’a Moneta. Korzystając z prywatnych listów i innych pism artysty film „Ja, Claude Monet” ukazuje nowe spojrzenie na człowieka, który nie tylko namalował obraz, który dał początek impresjonizmowi w malarstwie (pod tytułem „Impresja, wschód słońca”), ale który był prawdopodobnie najbardziej wpływowym i znanym malarzem XIX i początku XX wieku. Mimo to, a może właśnie dlatego, w prawdziwym życiu, ukrytym za jego prześwietlonymi słońcem płótnami, Monet często cierpiał z powodu poczucia osamotnienia, depresji, a nawet miewał myśli samobójcze. Dzięki temu dokumentowi mamy szansę wniknąć w tajemnice dzieła artysty, który jak żaden naznaczył i przekształcił sztukę zachodnią."
Co dla mnie było w tym dziele istotne i urzekające? Kilka spraw. Mogłam obejrzeć obrazy C. Moneta pokazane tak dokładnie, jak nigdy wcześniej. Mogłam, patrząc na konkretne dzieła, dowiadywać się, co je inspirowało i jak artystyczny wyraz inspiracji ma się do rzeczywistości. Mogłam poznać towarzyszące malowaniu myśli artysty, dowiedzieć się o jego problemach, zaznajomić się z nim jak z człowiekiem, któremu dano szansę przemówić do swoich odbiorców po wielu dziesięcioleciach...
W jaki sposób reżyser osiągnął ten świetny efekt?
Na ekranie mamy kilka planów. 
Są to: słowa - czytane wypowiedzi samego Moneta, jego listy, w których zwierza się z problemów, prosi o pomoc, komentuje własne życie. Myślimy, że pełne sukcesów, ale jakże często trudne i gorzkie, wypełnione dość subtelnie ujętymi w słowa stanami bezradności i rozpaczy. 
Są to: obrazy - widoki natury. Oglądamy miejsca, w których przyszło żyć Claud'owi Monetowi i które sam do życia wybierał. Możemy stwierdzić, że świat, który go otaczał, miał wygląd zachwycający. Było to morze. Morze. Przybrzeżny piach, woda, klify. Sztorm. C. Monet przyglądał się wodzie w różnych miejscach, o różnych porach roku i dnia. Otaczały go rośliny. Drzewa, ich gałęzie, ich sploty. Krzewy. Ich zieleń głęboka albo jasna, przeświecona słońcem. Kwiaty. Ogród, który założył, upiększył, podziwiał. Lilie, nenufary. Biel, róż, lila, współgranie barw, ich kontrast, ich przenikanie i wpływanie na siebie. 
Są to: obrazy - dzieła sztuki. Widzimy je, mamy je blisko siebie, niemal przed oczami w ciemnej i po brzegi wypełnionej ludźmi sali kinowej. Jesteśmy tu bliżej nich niż w muzeum, gdzie przecież prawie nigdy nie uda się nam zostać z dziełem mistrzów sam na sam, bo przecież zawsze przeszkadzają nam w tym jacyś "gapie". 
Ten film wspaniale połączył te trzy warstwy: słów, obrazów natury i obrazów-dzieł sztuki. Pokazał, jak wybitnie utalentowany człowiek, który skoncentrował się na tym, co niemal organicznie było dla niego najważniejsze, potrafił stworzyć coś, co po latach (a tak będzie i po wiekach) zmusza nas do uwagi i na ogół budzi nasz zachwyt. 
"Magia kina" rewelacyjnie wykorzystała tutaj swoje środki wyrazu. Oko kamery jest lepsze niż nasze własne. Widzi więcej, dokładniej, z najbardziej właściwej odległości. To "oko" przeniknęło tu grudki farby, przebiło się przez jej zagęszczenia, zatrzymało na plamach. Przenicowało, dosłownie, nici płótna. Niemal dotykamy tu "ciała" tych obrazów, niemal czujemy pulsowanie krwi artysty, którego ręka w tylko jemu właściwy sposób wiodła pędzel.
W Muzeum Sztuki Współczesnej w Nowym Jorku sporo czasu spędziłam przed "Nenufarami". Zdumiały mnie ogromem - obraz ma niebywałe wymiary, zajmuje całą długość ściany dużego pomieszczenia. Jest... różny w swoich różnych częściach. A to realistyczny, a to niedokładny, jakby wizyjny. Amerykanie sprowadzili z Europy sławne dzieło, mają je, posiadają, szczycą nim. Słusznie. 
A taki film jak właśnie: "Ja, Cloude Monet" potrafi pokazać, że sztuka to coś więcej niż owo ukończone, zamknięte w sali muzealnej dzieło. Że to skutek, efekt tytanicznej pracy, niezwykłęgo talentu i konsekwencji w pokonywaniu - najogólniej - trudów życia. Monet borykał się z biedą. Jego pierwsza żona... nie jest to w filmie powiedziane wprost, ale możemy się domyślać, że zmarła tyleż z powodu raka, jak i z wycieńczenia, do którego w dużej mierze przyczynił się głód. Zwykły, fizyczny głód wynikający z braku jedzenia. C. Monet, mąż, ojciec małych dzieci - malował. Oddawał się zajęciu, które nie było intratne. Rzecz w tym, że - musiał. Efekt to przez wiele lat niedostatek, problemy, głód. Przygnębienie. 
Dopiero po latach nadeszło uznanie i sława. Była drogo okupiona.
Malował też, będąc już starym, docenionym i zasobnym artystą. Cierpiał na chorobę najbardziej dla malarzy tragiczną, stopniową utratę wzroku. Katarakta, rak oka...  Tworzył obrazy fasady katedry w Rouen. Na filmie widzimy prawdziwą fasadę, arcydzieło architektoniczne i rzeźbiarskie. Poznajemy też zmagania Moneta, patrzymy na miejsce, skąd obserwował malowaną fasadę, na  próby uchwycenia konkretnego momentu świata, który w swoim niepowtarzalnym wyglądzie trwa tylko przez chwilę, przez moment. Jedynie przez jakiś czas, zawsze za krótki, słońce pokazuje nam świat w jego chwilowości, w sekundowości. C. Monet, jak wszyscy wielcy, chciał taki moment uchwycić i na zawsze zatrzymać. Dla siebie, dla nas? To już inna rzecz.

Każdy z filmów tworzących cykl "wystaw na ekranie" ma inny charakter. 

Malarstwo Hieronymusa Boscha zdumiewa nas. Jest technicznie, z punktu widzenia artyzmu, nadzwyczajne. Ale - nie rozumiemy  sensu tych dzieł. Nie znamy treści obrazów, często nie wiemy, co znaczą przedstawione przez Mistrza postacie. Odczytujemy klimat czasów, pamiętamy typową dla artysty kolorystykę i ukazane twarze: często prymitywne, rubaszne, z wyrazistą, nieskomplikowaną mimiką. Bywają zaciekawione, przestraszone, skoncentrowane.
Ale co znaczą te różne stwory będące połączeniem rzeczy, gadów, płazów, ludzi? Dlaczego te obrazy zostały uznane za tak znaczące, istotne i wielkie? Co za wizje pokazał nam ich autor? Czy zawiera się w nich sens, który dla jego współczesnych był jasny, czy też i wtedy były one uznane za dziwne i niezrozumiałe? Kim był ten malarz? Czy to człowiek zrównoważony i poważany, czy też osoba demonstrująca wewnętrzne problemy, niezrównoważona i na co dzień zagadkowa? 

Patrzyłam w kinie na "Osobliwy świat Hieronymusa Boscha" i wiele - choć na pewno nie wszystko - stawało się bardziej jasne. Holandia, wiek XVI. Bosch był zacnym obywatelem swojego miasta. Dobrze ożeniony, ceniony w środowisku, członek chrześcijańskiego bractwa. O jego życiu wiemy niewiele. Na obrazach zaś widać, jak szalone wizje nękały jego umysł. Ponad pół tysiąca lat temu dał im niesamowity, niepokojąco ciekawy artystyczny wyraz. 

Film pokazuje przygotowywanie wystawy jego prac w r. 2016 w Hertogenbosch w Holandii: jej organizowanie, gromadzenie dzieł i  przygotowaną przez uczonych analizę ich znaczeń. Patrzymy na te dzieła, widzimy postacie z Biblii, mękę Jezusa, ukrzyżowaną kobietę, wizję raju z mnóstwem białych nagich ciał, jasnozielone kwitnące łąki i czarne czeluści piekła. Z bliska (złudzenie kinowego ekranu) patrzymy na "Wędrowca" (zwanego też "Synem marnotrawnym"), na twarze oprawców Jezusa, na mieszczan i wieśniaków, na "Wóz z sianem", którego alegoryczny sens jest też bardzo aktualny dzisiaj. w kinie te obrazy zdają się być blisko nas, niemal na wyciągnięcie ręki. Z ekranu płyną słowa jasno tłumaczące ich znaczenie. Teraz, od kiedy staliśmy się uczestnikami rozwiązywania związanych z nimi zagadek, są nam znacznie bliższe, nie zniechęcają już swoim hermetyzmem.

Z malowanymi potworkami mamy do czynienia od wieków, moda na nie nigdy się nie skończyła. Po zobaczeniu tego filmu wiemy, że to nie współcześni je wymyślili, że ich nauczycielem był Mistrz Hieronim. Te przedziwne Boschowskie stwory do dziś nadają się i są używane do odzwierciedlania wszelkiego typu metafizycznych niepokojów. 

Dobrze było poznać przedstawione na tym filmie solidne, uspokajające analizy. Krzepiąco działa fakt, że próby przejrzenia wyrazu lęków od zawsze nękających ludzkość, bywają udane i że można rzeczowo wyjaśniać mroki zagadkowej i umęczonej psychiki. 
Dobrze, dobrze... 

Tak. Dobrze jest znać się na sztuce, w każdym razie mieć do niej podejście pozbawione obaw przed kompletnym niezrozumieniem. Filmy z cyklu "Wystawy na ekranie" świetnie zaspokajają związane z tym potrzeby.
Powymądrzałam się na prośbę Joanny. Zrobiłam to, mimo iż uważam, że na obrazy się patrzy, a mówienie o nich... nie jest konieczne. Ale mówienie o poświęconych im filach może być pożyteczne.

Joannie chodziło zapewne o to, bym zachęciła wszystkich zainteresowanych sztuką do obejrzenia tego cyklu. Zachęcam. Myślę, że cały cykl jest znakomity i żałuję, że nie widziałam wszystkich jego części. Bo przecież patrzenie z tak bliska na dzieła Leonarda da Vinci (choć film nie obejmuje wszystkich) albo na twórczość Michała Anioła i na wielu innych tytanów sztuki to po prostu duchowa i artystyczna uczta.
Naprawdę.

Tessate
Czytaj więcej »