czwartek, 5 października 2017

Tessate napisała: Recenzja cyklu filmów: "Wystawy na ekranie"

Joanna zapytała mnie, czy nie chciałabym napisać kilku zdań o filmach, które widziałam we wrocławskich  "Nowych Horyzontach" kilka miesięcy temu, gdy Wrocław był ESK. Chodziło o filmy o sztuce. Podobały mi się, zachęcałam Koleżanki z Klubu do ich obejrzenia. Ale pisać - nie bardzo miałam chęć. 
Bo...
Pisać o filmach o sztuce, znaczy pisać - o sztuce. A na tej - trzeba by się znać. Czy ja się znam? Nie. 
Czy inni, osoby z mojego otoczenia, mają o niej lepsze pojęcie? No... będę nieskromna i powiem, że - nie sądzę. Naprawdę. Chyba też się nie znają. A czy to "znanie się" jest do odbioru sztuki konieczne? Nie, nie jest. Jednak - bywa bardzo pomocne.
Dlaczego więc, taka niby obznajomiona ze sztuką mądrala, idę do kina na jeden, drugi film o sztuce? Czy nie mam na jej temat w domu wielu książek? Mam. Czy nie mogę w każdej chwili zajrzeć do albumu? Mogę. Czy nie nachodziłam się po kilku światowych muzeach i nie naoglądałam wystawianych tam dzieł? Nachodziłam i naoglądałam. Czy nie mogę wpisać do internetowej wyszukiwarki np. hasła "Picasso" i mieć w kilka sekund przed nosem jego najwybitniejszych dzieł? Mogę. 
Więc?
Dlaczego wycinam sobie z życia cały wieczór, kupuję bilet (kosztowny), dlaczego wraz z innymi (wieloma innymi, cała widownia była zapełniona) zasiadam w kinowej sali i znoszę usypiające, duszne powietrze? Dlaczego pociągająca wydaje mi się seria filmów nazwana: "Wystawy na ekranie"? 
Informacje o niej są poniżej, znalezione w necie:
"Arcydzieła malarstwa, rzeźby i grafiki będzie można oglądać na kinowym ekranie z różnych perspektyw, zaś wędrówce po salach galeryjnych i muzealnych towarzyszą historie dzieł, biografie artystów, wypowiedzi ekspertów analizujących styl i technikę obrazów.



Phil Grabsky – pomysłodawca i główny producent całego przedsięwzięcia – przy pomocy ciekawej narracji, a także dzięki wypowiedziom ekspertów, wizytom w pracowniach konserwatorskich i maksymalnym zbliżeniom ukazującym dzieła w detalach, umożliwia widzom całego świata zobaczenie tego, co jest niedostępne podczas tradycyjnej wizyty w galerii czy w muzeum. Cykl „Exhibition on Screen” przenosi na duży ekran bezcenne arcydzieła, do których dostęp jest często z różnych powodów ograniczony. Przedstawia również fakty z życia najważniejszych artystów malarzy świata.
Cykl w każdym sezonie prezentuje kilka tytułów – filmów tematycznych poświęconych wybranym artystom, grupom lub kierunkom w malarstwie, wybranym muzeom lub pojedynczym arcydziełom. Filmy zapraszają do pracowni konserwatorskich, przybliżają techniki malarskie i detale techniczne a także tajniki badania przeszłości legendarnych obrazów. Wszystko to w jakości HD. Dotychczas niezwykły sukces odniosły m.in. filmy poświęcone dziełom Leonarda w National Gallery w Londynie, Vermeera z tego samego muzeum i Muncha w Muzeum Muncha i Galerii Narodowej w Oslo. Obecnie Wystawy na ekranie są prezentowane w ponad 1000 kinach w 30 krajach."
„Wystawa na ekranie” („Exhibition on Screen”) to prezentacja kolekcji najwybitniejszych artystów malarstwa z najważniejszych muzeów na całym świecie. Na dużym ekranie, w znakomitej jakości obrazu HD są pokazane wystawy tematyczne, uchwycone w specjalny, dostosowany do warunków kinowych sposób."
Kieruje mną zapewne to samo, co wszystkimi zgromadzonymi na seansie. Pewien rodzaj ciekawości, a może i snobizmu, a także pewne wyrachowanie. 
To ostatnie polega na tym, że pokazując filmy - wystawy (a taki charakter miały te filmy) na wielkim ekranie, zapewnia się nam, odbiorcom, niesłychanie wygodną w odbiorze relację z wystaw dzieł konkretnych artystów, zorganizowanych np. z Anglii, w Holandii, w USA). Nie ruszamy się ze swojego miasta, nie przedsiębierzemy dalekiej podróży, nie odczuwamy związanych z tym napięć i kłopotów. Oszczędzamy czas, pieniądze, a zyskujemy niemal to samo, co ci faktycznie peregrynujący miłośnicy sztuki. 
Słówko "niemal" jest w tym kontekście istotne, ale pomijam prawie wszystkie związane z nim kwestie. Jednocześnie otrzymujemy - więcej. 
Widziałam film: "Ja, Cloud Monet". W necie można znaleźć o nim informacje:
I jeszcze taki opis:
"Wielokrotnie nagradzany reżyser-dokumentalista Phil Grabsky opowiada nieznaną historię życia i twórczości swego ulubionego malarza – Claude’a Moneta. Korzystając z prywatnych listów i innych pism artysty film „Ja, Claude Monet” ukazuje nowe spojrzenie na człowieka, który nie tylko namalował obraz, który dał początek impresjonizmowi w malarstwie (pod tytułem „Impresja, wschód słońca”), ale który był prawdopodobnie najbardziej wpływowym i znanym malarzem XIX i początku XX wieku. Mimo to, a może właśnie dlatego, w prawdziwym życiu, ukrytym za jego prześwietlonymi słońcem płótnami, Monet często cierpiał z powodu poczucia osamotnienia, depresji, a nawet miewał myśli samobójcze. Dzięki temu dokumentowi mamy szansę wniknąć w tajemnice dzieła artysty, który jak żaden naznaczył i przekształcił sztukę zachodnią."
Co dla mnie było w tym dziele istotne i urzekające? Kilka spraw. Mogłam obejrzeć obrazy C. Moneta pokazane tak dokładnie, jak nigdy wcześniej. Mogłam, patrząc na konkretne dzieła, dowiadywać się, co je inspirowało i jak artystyczny wyraz inspiracji ma się do rzeczywistości. Mogłam poznać towarzyszące malowaniu myśli artysty, dowiedzieć się o jego problemach, zaznajomić się z nim jak z człowiekiem, któremu dano szansę przemówić do swoich odbiorców po wielu dziesięcioleciach...
W jaki sposób reżyser osiągnął ten świetny efekt?
Na ekranie mamy kilka planów. 
Są to: słowa - czytane wypowiedzi samego Moneta, jego listy, w których zwierza się z problemów, prosi o pomoc, komentuje własne życie. Myślimy, że pełne sukcesów, ale jakże często trudne i gorzkie, wypełnione dość subtelnie ujętymi w słowa stanami bezradności i rozpaczy. 
Są to: obrazy - widoki natury. Oglądamy miejsca, w których przyszło żyć Claud'owi Monetowi i które sam do życia wybierał. Możemy stwierdzić, że świat, który go otaczał, miał wygląd zachwycający. Było to morze. Morze. Przybrzeżny piach, woda, klify. Sztorm. C. Monet przyglądał się wodzie w różnych miejscach, o różnych porach roku i dnia. Otaczały go rośliny. Drzewa, ich gałęzie, ich sploty. Krzewy. Ich zieleń głęboka albo jasna, przeświecona słońcem. Kwiaty. Ogród, który założył, upiększył, podziwiał. Lilie, nenufary. Biel, róż, lila, współgranie barw, ich kontrast, ich przenikanie i wpływanie na siebie. 
Są to: obrazy - dzieła sztuki. Widzimy je, mamy je blisko siebie, niemal przed oczami w ciemnej i po brzegi wypełnionej ludźmi sali kinowej. Jesteśmy tu bliżej nich niż w muzeum, gdzie przecież prawie nigdy nie uda się nam zostać z dziełem mistrzów sam na sam, bo przecież zawsze przeszkadzają nam w tym jacyś "gapie". 
Ten film wspaniale połączył te trzy warstwy: słów, obrazów natury i obrazów-dzieł sztuki. Pokazał, jak wybitnie utalentowany człowiek, który skoncentrował się na tym, co niemal organicznie było dla niego najważniejsze, potrafił stworzyć coś, co po latach (a tak będzie i po wiekach) zmusza nas do uwagi i na ogół budzi nasz zachwyt. 
"Magia kina" rewelacyjnie wykorzystała tutaj swoje środki wyrazu. Oko kamery jest lepsze niż nasze własne. Widzi więcej, dokładniej, z najbardziej właściwej odległości. To "oko" przeniknęło tu grudki farby, przebiło się przez jej zagęszczenia, zatrzymało na plamach. Przenicowało, dosłownie, nici płótna. Niemal dotykamy tu "ciała" tych obrazów, niemal czujemy pulsowanie krwi artysty, którego ręka w tylko jemu właściwy sposób wiodła pędzel.
W Muzeum Sztuki Współczesnej w Nowym Jorku sporo czasu spędziłam przed "Nenufarami". Zdumiały mnie ogromem - obraz ma niebywałe wymiary, zajmuje całą długość ściany dużego pomieszczenia. Jest... różny w swoich różnych częściach. A to realistyczny, a to niedokładny, jakby wizyjny. Amerykanie sprowadzili z Europy sławne dzieło, mają je, posiadają, szczycą nim. Słusznie. 
A taki film jak właśnie: "Ja, Cloude Monet" potrafi pokazać, że sztuka to coś więcej niż owo ukończone, zamknięte w sali muzealnej dzieło. Że to skutek, efekt tytanicznej pracy, niezwykłęgo talentu i konsekwencji w pokonywaniu - najogólniej - trudów życia. Monet borykał się z biedą. Jego pierwsza żona... nie jest to w filmie powiedziane wprost, ale możemy się domyślać, że zmarła tyleż z powodu raka, jak i z wycieńczenia, do którego w dużej mierze przyczynił się głód. Zwykły, fizyczny głód wynikający z braku jedzenia. C. Monet, mąż, ojciec małych dzieci - malował. Oddawał się zajęciu, które nie było intratne. Rzecz w tym, że - musiał. Efekt to przez wiele lat niedostatek, problemy, głód. Przygnębienie. 
Dopiero po latach nadeszło uznanie i sława. Była drogo okupiona.
Malował też, będąc już starym, docenionym i zasobnym artystą. Cierpiał na chorobę najbardziej dla malarzy tragiczną, stopniową utratę wzroku. Katarakta, rak oka...  Tworzył obrazy fasady katedry w Rouen. Na filmie widzimy prawdziwą fasadę, arcydzieło architektoniczne i rzeźbiarskie. Poznajemy też zmagania Moneta, patrzymy na miejsce, skąd obserwował malowaną fasadę, na  próby uchwycenia konkretnego momentu świata, który w swoim niepowtarzalnym wyglądzie trwa tylko przez chwilę, przez moment. Jedynie przez jakiś czas, zawsze za krótki, słońce pokazuje nam świat w jego chwilowości, w sekundowości. C. Monet, jak wszyscy wielcy, chciał taki moment uchwycić i na zawsze zatrzymać. Dla siebie, dla nas? To już inna rzecz.

Każdy z filmów tworzących cykl "wystaw na ekranie" ma inny charakter. 

Malarstwo Hieronymusa Boscha zdumiewa nas. Jest technicznie, z punktu widzenia artyzmu, nadzwyczajne. Ale - nie rozumiemy  sensu tych dzieł. Nie znamy treści obrazów, często nie wiemy, co znaczą przedstawione przez Mistrza postacie. Odczytujemy klimat czasów, pamiętamy typową dla artysty kolorystykę i ukazane twarze: często prymitywne, rubaszne, z wyrazistą, nieskomplikowaną mimiką. Bywają zaciekawione, przestraszone, skoncentrowane.
Ale co znaczą te różne stwory będące połączeniem rzeczy, gadów, płazów, ludzi? Dlaczego te obrazy zostały uznane za tak znaczące, istotne i wielkie? Co za wizje pokazał nam ich autor? Czy zawiera się w nich sens, który dla jego współczesnych był jasny, czy też i wtedy były one uznane za dziwne i niezrozumiałe? Kim był ten malarz? Czy to człowiek zrównoważony i poważany, czy też osoba demonstrująca wewnętrzne problemy, niezrównoważona i na co dzień zagadkowa? 

Patrzyłam w kinie na "Osobliwy świat Hieronymusa Boscha" i wiele - choć na pewno nie wszystko - stawało się bardziej jasne. Holandia, wiek XVI. Bosch był zacnym obywatelem swojego miasta. Dobrze ożeniony, ceniony w środowisku, członek chrześcijańskiego bractwa. O jego życiu wiemy niewiele. Na obrazach zaś widać, jak szalone wizje nękały jego umysł. Ponad pół tysiąca lat temu dał im niesamowity, niepokojąco ciekawy artystyczny wyraz. 

Film pokazuje przygotowywanie wystawy jego prac w r. 2016 w Hertogenbosch w Holandii: jej organizowanie, gromadzenie dzieł i  przygotowaną przez uczonych analizę ich znaczeń. Patrzymy na te dzieła, widzimy postacie z Biblii, mękę Jezusa, ukrzyżowaną kobietę, wizję raju z mnóstwem białych nagich ciał, jasnozielone kwitnące łąki i czarne czeluści piekła. Z bliska (złudzenie kinowego ekranu) patrzymy na "Wędrowca" (zwanego też "Synem marnotrawnym"), na twarze oprawców Jezusa, na mieszczan i wieśniaków, na "Wóz z sianem", którego alegoryczny sens jest też bardzo aktualny dzisiaj. w kinie te obrazy zdają się być blisko nas, niemal na wyciągnięcie ręki. Z ekranu płyną słowa jasno tłumaczące ich znaczenie. Teraz, od kiedy staliśmy się uczestnikami rozwiązywania związanych z nimi zagadek, są nam znacznie bliższe, nie zniechęcają już swoim hermetyzmem.

Z malowanymi potworkami mamy do czynienia od wieków, moda na nie nigdy się nie skończyła. Po zobaczeniu tego filmu wiemy, że to nie współcześni je wymyślili, że ich nauczycielem był Mistrz Hieronim. Te przedziwne Boschowskie stwory do dziś nadają się i są używane do odzwierciedlania wszelkiego typu metafizycznych niepokojów. 

Dobrze było poznać przedstawione na tym filmie solidne, uspokajające analizy. Krzepiąco działa fakt, że próby przejrzenia wyrazu lęków od zawsze nękających ludzkość, bywają udane i że można rzeczowo wyjaśniać mroki zagadkowej i umęczonej psychiki. 
Dobrze, dobrze... 

Tak. Dobrze jest znać się na sztuce, w każdym razie mieć do niej podejście pozbawione obaw przed kompletnym niezrozumieniem. Filmy z cyklu "Wystawy na ekranie" świetnie zaspokajają związane z tym potrzeby.
Powymądrzałam się na prośbę Joanny. Zrobiłam to, mimo iż uważam, że na obrazy się patrzy, a mówienie o nich... nie jest konieczne. Ale mówienie o poświęconych im filach może być pożyteczne.

Joannie chodziło zapewne o to, bym zachęciła wszystkich zainteresowanych sztuką do obejrzenia tego cyklu. Zachęcam. Myślę, że cały cykl jest znakomity i żałuję, że nie widziałam wszystkich jego części. Bo przecież patrzenie z tak bliska na dzieła Leonarda da Vinci (choć film nie obejmuje wszystkich) albo na twórczość Michała Anioła i na wielu innych tytanów sztuki to po prostu duchowa i artystyczna uczta.
Naprawdę.

Tessate

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz