------------
Trwa rok, w którym Wrocław jest Europejską Stolicą Kultury. Może temu zawdzięczam możliwość wysłuchania koncertu Katie Melua, delikatnej, ale bardzo utalentowanej i przebojowej dziewczyny. Z różnych powodów o wyjściu na jej koncert myślę z rezerwą. Ale - jadę. Pojadę sama, miejską komunikacją. Żeby się nie spóźnić, z domu wychodzę prawie dwie godziny przed rozpoczęciem, a w niecałe pół godziny jestem na Kozanowie. Czas na wspomnienia i na rozmyślania... Wieczór jest chłodny i pogodny, powietrze przesycone zapachem liści. Dawniej spokojny, rozległy park został przekrojony jezdnią prowadzącą na Most Milenijny i biegnącą niedaleko drogą dla tramwajów. Naturalność tej okolicy, jej związek z przyrodą zmniejszyły się, ale nie zanikły. Jesień wydaje mi się niepokojąco dojrzała. Słychać krótkie, jakby szczekliwe głosy przelatujących w górze ptaków. Jest to chrapliwy krzyk wron, które spędzą tu noc. Zatrzymuję się pod drzewem, podnoszę głowę. Nade mną rozwijają się i zwijają czarne, ruchome kształty. Gdy wznoszą się ponad latarnie, ich oświetlone brzuchy jaśnieją, a skrzydła, których pióra na brzegach wycięte są wyraźnie i ostro, poruszają się szybko i w różnych kierunkach. Znajdą gałąź, na której przysiądą i usną, nawet jej nie szukając, znajdą swoje miejsce jak wszyscy i wszystko na świecie. Ten ciemniejący wieczór nastraja nostalgicznie...
Moja młodość to czas miniony. Sporo ważnych w życiu osób ostatecznie już przeminęło. Tkwią w mojej pamięci, tak jak na zawsze utkwiły w niej wspomnienia egzotycznych wyjazdów. Gruzja. Daleki, wspaniały kraj. Rozległe krajobrazy z żyjącą w nich historią. Ta historia, ta dawność unosi się w tamtejszym powietrzu, choć na co dzień przesłaniają ją trudne bieżące zdarzenia.
Wychodzę z parku, opuszczam ten bezpieczny krąg natury i znajduję się w jaśniejszej przestrzeni. Żółtawe światło latarń ślizga się po karoseriach wielu parkujących pod halą Orbita samochodów. Inne mkną przez biegnący górą wiadukt po oświetlonej reflektorami miejskiej trasie. Jadą w innym miasta, nie zahaczą o miejsce, które przyciąga teraz zwolenników koncertu. Kim są ludzie, którzy nadchodzą tu z różnych stron?. Kim jest dla nich Katevan Melua?
A kim jest dla mnie?
To Gruzinka. Tam się urodziła, tam mieszkali jej przodkowie. To śliczna dziewczyna, młoda piosenkarka, autorka tekstów i kompozytorka, ale zarazem osoba doświadczona przez historię swoich przodków (jej rodzice z dziećmi wyjechali z Dziećmi do UK) i przez osobiste przeżycia. Sama sobie wydaje się niezmiernie dojrzała. W jednej z najbardziej popularnych piosenek zadaje pytanie, jak może - czując się dwudziestodwulatką - postępować tak, jakby miała lat siedemnaście? Życie nie nauczyło jej jeszcze, że i w wieku 77-miu lat można się zachowywać jak podlotek...
Mam wrażenie, że to... bardzo zwyczajna dziewczyna. Wiem, że jest sławna, bogata, piękna, lecz zdaje mi się kimś z sąsiedztwa, a nawet - ze szkolnej ławki. Tkwi w niej... prostota. Katie nie stara się przypodobać, choć oczywiście ceni publiczność i poważnie traktuje wszystko, co robi. Tym niemniej jej teksty są proste i mówią o istotnych sprawach. O przypuszczeniach i faktach (miliony rowerów w Chinach, odległość do krawędzi wszechświata, wierność w uczuciu). O tym, jak zakochanie wpływa na wewnętrzną równowagę. W jej słowach tkwią przeżycia jej przodkiń, a także rozległość gruzińskiego nieba, zapach górskiego powietrza, duma tysiącletniej świątyni Mccheta Cchoweli. W rytmie jej piosenek ja dostrzegam wartkość gruzińskich rzek, widzę gęste zabudowania Tbilisi, czuję zapach gruzińskich ziół, czosnku, wina, pomidorów, arbuzów... całego minionego lata pewnego roku, i jeszcze jednego, w których chłonęłam Gruzję....
Za parę chwil ta dziewczyna będzie też śpiewać też dla mnie.
Jej przyjazdowi do W-wia towarzyszy chór, który razem z nią zaśpiewa (kobiety z Gori w Gruzji), panowie akompaniujący jej śpiewowi na gitarach, pianinie, keyboardzie, osoby odpowiedzialne za dekoracje (wysokie czarne ekrany z białymi sylwetkami drzew) i sprzęt.
Kilka grupek czeka już przed wejściem, które zostaje otwarte na godzinę do występu.
Kilka grupek czeka już przed wejściem, które zostaje otwarte na godzinę do występu.
Jestem już wewnątrz hali, w swoim sektorze. Nie kupuję płyty, kawy, programu, koszulki z okolicznościowym nadrukiem. Siedzę w rzędzie mocno oddalonym od sceny, którą widzę z boku. Prawie wszystkie miejsca są na tym koncercie zajęte.
Cały czas słychać muzykę i śpiewy z płyty. Słyszy ją każdy, chce czy nie. Szkoda, wolałabym przed koncertem chwilę ciszy, nastrój skupienia. Tutaj to niemożliwe. Za ścianą hali jest lodowisko, z korytarzy widać przemykające figurki łyżwiarzy. Konstrukcja hali przypomina nieboskłon, ale kopuła nie jest niebotyczna, bo podpierają ją bardzo konkretne betonowe żebra. Czerwono oświetlona kotara wciąż jeszcze przesłania zimowy pejzaż ośnieżonego lasu. Zima, muzyczny temat tego koncertu.
Na scenie pojawia się drobna szczupła dziewczyna w białej, długiej sukience i ponad 20 innych, czarno ubranych Gruzinek, które tworzą chór. Gruzińskie głosy... Głębokie, niskie, prawdziwe. W takiej białej sukience, koronkowej, marszczonej, staromodnej, mogła brać ślub moja babcia...
Gdy przy drugim utworze Katie bierze do ręki gitarę w kolorze biało-szafirowym - wygląda jak anioł.
Słowo "Melua" brzmi trochę jak melodyja. Tej dziewczynie udało się ująć w dźwięki część gruzińskiej swoistości, tego, co zachwycało mnie w tradycji tego kraju, w jego sztuce, w filmach Paradżanowa. Piękne są jego: "Cienie zapomnianych przodków".
Jeżeli był na świecie raj, to był na pewno właśnie tam...")
"Suliko - urzekło mnie urodą swą, szczyty gór skąpane w blasku słońca..."
Urzekło mnie i pochłonęło poszukiwanie cieni przodków, czyli moich własnych cieni. Jestem bez nich jakaś połowiczna, niepełna... Doznanie Gruzji, przypomniane teraz przez dźwięk piosenek, pomaga otwierać wewnętrzne wrota, przez które widzi się to, co zapewne kiedyś na co dzień oglądali moi przodkowie. Żyli na ziemi porośniętej lasami, we wsi, której domy stały wśród pól, wzgórz, pagórków. Taki pejzaż był dla nich codziennością, a ja mogłam ją odczuć tam, gdzie przetrwał w formie bardziej wyrazistej niż w miejscach ich życia. Gruzja stała się bardziej intensywną inspiracją dla malarstwa, muzyki i pieśni niż wciąż jeszcze nasze Podkarpacie...
Słyszę stare spokojne pieśni gruzińskie. Śpiewa je ta biała dziewczyna wyglądająca jak panna młoda ze staroświeckiego zdjęcia. Śpiewają kobiety, dla których występ na tak wielkiej scenie jest czymś nowym, bo pochodzą z małej miejscowości Gori...
Katevan (gruzińskie imię Kathy) Melua mówi o swoich pieśniach, o tym, co śpiewa. O twórczości Rachmaninowa, o ucieczce z Syberii, o pokonywaniu zaśnieżonych leśnych przełęczy.
Ta pieśń jest poświęcona jemu. Jest niezwykła. Słychać w niej stężenie mroźnego powietrza, trzask pękającego lodu, wiatru, który twardo uderza o przepastne skalne ściany. Katevan tłumaczy, że ten utwór pasuje tu też ze względu na zimę, która jest w tytule koncertu.
Na poziomie wejścia do hali jakaś grupa młodych ludzi głośno o czymś rozprawia. Ten gwar mąci przyjemność słuchania. Po drugiej stronie estrady wciąż jest czynne lodowisko. Szkoda Kejtii...
Rachmaninow opuścił Rosję. Moja ciocia, bardzo mi bliska, opuściła Polskę i znalazła się w pięknym kanadyjskim Toronto. A ja - kilka lat temu u niej z piosenką Melua w myślach. Towarzyszyła mi w podróży i podczas całego pobytu. "How can I think I'am standing strong?" How can I?
Oglądam miejsce skondensowanej starości. Dom dla osób od 65 roku życia. Organizowane są tam urodzinowe uroczystości dla pensjonariuszy. Podczas jednej z nich, gdy zagrano "Suliko", wstałam ze swojego miejsca i - zatańczyłam. Solo. Cioci się podobało...
Słowa Melua "The Closest Thing To Crazy" zamykały tajemnicę zatracania się w miłości. Uzależnienia od osoby, którą kochamy. Przeistaczania się w kogoś tak bezbronnego jak dziecko. I zarazem pytania, jak to możliwe? Miłość to szaleństwo - taka jest odpowiedź wyśpiewywana przez skromną dziewczynę o wielkich oczach.
Ta dziewczyna, która w swoich tekstach zawarła mądrość doświadczeń swoich poprzedniczek, babć, prababć i tych kobiet, które żyły jeszcze dawniej, wie, że są w świecie rzeczy i sprawy, o których możemy mieć tylko przybliżone pojęcie i takie, których możemy być pewni. Ona - jest pewna swojej miłości. "That's a fact that I will love you till I die".
Obserwuję mieszkańców Copernicus Lodge w Toronto - każdy z nich kogoś kocha. Miłość, teraz już najczęściej do dzieci i wnuków, wypełnia ich życie.
Ileż skojarzeń można mieć podczas jednego koncertu...
Jego pierwsza część to nowe kompozycje Katie Melua i śpiewane z chórem znane od dawna pieśni gruzińskie. Żałuję, że nie jest to koncert kameralny, bo mam wrażenie, że nie cała publiczność jest zasłuchana na 100 %...
Druga część jest żywsza, żwawsza, bardziej się podoba. Katie ma na nogach pełne czarne buciki na bardzo wysokim obcasie - wygląda jak postać bajkowa. Śpiewa świetnie znane publiczności przeboje. Są melodyjne i rytmiczne. Jestem w tej chwili w tej samej, co Katie, przestrzeni. Stukam swoim butem o podłogę w tym samym rytmie, w którym teraz stuka ona...
To też wiąże wykonawcę z słuchaczami. "Should I be afraid?" - brzmi jak dźwięk kotłów, delikatnie i mocno. Ten, komu brakuje delikatności i mocy, może uznać Katie za źródło inspiracji.
A ten, kto chce sprawdzić, jaki artystyczny wyraz dała ta piosenkarka myślom o przenikaniu w mentalność drugiej osoby, może posłuchać "The House":
W domu szukam w Internecie różnych wiadomości o Katie Melua i o ważnych dla niej, i dla mnie, miejscach. Jest ich sporo.
Tessa T.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz